אדם napisał(a):
Bo co zrobić kiedy człowiek się kładzie i tak po ludzku chciałby aby Go przytulił jakiś facet ? Abym z Nim pobył ? Kurcze, to strasznie trudne jak za pewne wiecie. Nie mam takiego oparcia jak Wy w Bogu; bo nie wierzę że mnie kocha, że zależy mu na mnie.
Popełniasz dwa podstawowe błędy: patrzysz na Boga jak na człowieka i skupiasz się na swoim grzechu zamiast na miłości. I ja taki byłem, więc postaram się dać Ci inną perspektywę, którą sam otrzymałem dzięki encyklice Benedykta XVI "Bóg jest miłością".
[1] Bóg cię kocha Efraimie i to nie jest banał!
"Jakże cię mogę porzucić, Efraimie, i jak opuścić ciebie, Izraelu? Jakże cię mogę równać z Admą i uczynić podobnym do Seboim? Moje serce na to się wzdryga i rozpalają się moje wnętrzności. Nie chcę, aby wybuchnął płomień mego gniewu i Efraima już więcej nie zniszczę, albowiem Bogiem jestem, nie człowiekiem; pośrodku ciebie jestem Ja - Święty, i nie przychodzę, żeby zatracać". Wychodząc od tego wyznania Boga, Ojciec święty zauważa, że miłość Boga do człowieka jest
"tak wielka, że zwraca Boga przeciw Niemu samemu, Jego miłość przeciw Jego sprawiedliwości (...) Bóg tak bardzo miłuje człowieka, że sam stawszy się człowiekiem, przyjmuje nawet jego śmierć i w ten sposób godzi sprawiedliwość z miłością". Bóg robi więc wszystko, żeby pokazać Ci, że Cię kocha, Ty dalej mu nie wierzysz i zamiast odpowiedzieć miłością na Jego miłość zamykasz się w swojej egoistycznej rozpaczy a masz przecież wydawać owoc, którym będzie to, że odpowiesz miłością bliźniego na miłość Boga do Ciebie. Uwierz Ojcu, że umiłował Ciebie tak samo jak Syna (J 17,23) przecież wiesz, że
"uwierzył Abraham Bogu i zostało mu to poczytane za sprawiedliwość", bardziej sprawiedliwy człowiek już być nie może.
[2] Odpowiedz na Jego miłość i będziesz wolny, powaga!
Długo sam rozumiałem słowa apostoła Pawła, że
"kto umarł, stał się wolny od grzechu" jako konieczność rezygnacji z wielu rzeczy, przede wszystkim rezygnacji z realizowania swoich skłonności, a dużo szerzej jako konieczność rezygnacji dla Boga z siebie. I tu znów z pomocą przyszła mi ta encyklika, w której Ojciec święty tak opisuje czym jest miłość:
"Chcieć tego samego, nie chcieć tego samego, to właśnie starożytni uznali za prawdziwą treść miłości: stać się podobnym jedno do drugiego, co prowadzi do wspólnoty pragnień i myśli. Historia miłości między Bogiem a człowiekiem polega właśnie na fakcie, że ta wspólnota woli wzrasta w jedności myśli i uczuć, i w ten sposób nasza wola i wola Boga stają się coraz bardziej zbieżne: wola Boża przestaje być dla mnie obcą, którą narzucają mi z zewnątrz przykazania, ale staje się moją własną wolą, która wychodzi z fundamentalnego doświadczenia tego, że w rzeczywistości Bóg jest mi bardziej bliski niż ja sam".
Tych kilka słów zdjęło ze mnie jarzmo, które nosiłem, choć go dawno już nie było, bo kierując swoją miłość ku Bogu sprawiłem, że przymus prawa został zastąpiony przez pragnienie. Nie może być przecież przymusu zakazu "nie będziesz zabijał!", skoro ja sam pragnę by bliźniego nakarmić, nie mam już zakazu "nie będziesz cudzołożył!", skoro sam pragnę być bliźniemu sługą, i zakazu "nie będziesz kradł" też nie mam odkąd szukam tego, którego mogę wspomóc. Nie nienawidzę nikogo, odkąd w każdym chcę zobaczyć bliźniego, którego potrzebę zaspokajając mogę nakarmić, napoić, przyjąć, przyodziać, odwiedzić i
pocieszyć Jezusa Chrystusa, którego kocham!
Nie stało się to nagle lecz pozwalałem by Jego pragnienia wypełniały mnie kropla po kropli aż teraz często nie potrafię już rozróżnić Jego woli od własnej. Umarłem "ja" by rodzić się w komunii woli i pragnień. Nic już nie muszę i niczego się nie obawiam i zapraszam do tej wspólnoty pragnień z Bogiem Ciebie!