o mój Drogi, Ty się w gejostwie może lepiej nie nastawiaj ku rozwojowi... widzisz, Pan Bóg chce nas takimi, jakimi jesteśmy i takich nas przyjmuje - codziennie daje nam oddech... ale wie, że możemy siebie poranić, siebie samych, inne osoby i też narazić się na rany... nie chodzi o to, aby pokazywać światu ostentacyjnie - I'm gay i potem prowokować do czegoś, co może nie być zamierzonym skutkiem... chodzi raczej o to, żeby stanąć przed lustrem, przed Jezusem i być w zgodzie ze sobą, dać sobie przyzwolenie na to, że taki a taka jestem i jeśli taka Twoja wola Boże, to pomóż mi to dźwigać, zaakceptować, przyjąć siebie samego/samą tak jak Ty mnie przyjmujesz... Bóg widzi diamenty tam, gdzie człowiek dostrzega samo bagno... kiedyś na rekolekcjach usłyszałam o księciu, który sięgnął do kloaki po cudowny i piekny pierścień... Bóg nie boi się naszego brudu, nie boi się w niego zanurzyć, bo brud do niego nie przylgnie... przylgnie tylko serce człowieka, które chce Go kochać... mimo wszystko, mimo namiętności, pragnień, uzależnień...
tk mi się teraz pomyslało, że może nie chodzi o to, aby szukać siebie w synu marnotrawnym tylko, ale może spojrzeć na pierścień... jak ważny to symbol i przedmiot, że Ojciec zaraz po przyodzianiu Syna w znakomite szaty daje mu taki mały, ale ważny wyraz przymierza, miłości bezwarunkowej, mimo wszystko...
a tak zupełnie łopatologicznie, bo często gmatwam i nieprzejrzyście piszę, to się Chłopie do gejostwa nie usposabiaj, ale do synostwa i ojcostwa... bo jak będziesz umiał być synem Boga, to zaczniesz być ojcem dla ludzi spragnionych jak Ty teraz czułości, miłości, bezwarunkowego oddania i najbezpieczniejszych ramion... ale to praca na całe życie... "are You ready?"