Kolejne spotkanie z ludźmi. Wszystko wspaniale. Do momentu kiedy zbliża się rozstanie - najboleśniejszy moment w moim życiu. Odchodzę, znajomi znikają z pola mojego widzenia. Jestem sam. Sam wracam do domu. I nie tylko fizycznie wracam sam, ale nie ma też tego kogoś, kto też wraca gdzieś tam kiedyś tam do swojego domu - cieleśnie osobno ale razem. Kiedy idę do psychoterapeuty niemal zawsze patrzę na jego obrączkę i staram sobie wyobrazić jak to jest: nie ma tu fizycznie jego żony, jedynie co to ma tę obrączkę, ale tak naprawdę są cały czas razem. Spószczam wtedy wzrok na swoją prawą dłoń, na serdeczny palec. I nie ma tam obrączki. Jej nie ma. Jakbym nie wierzył swoim oczom, biorę swoją lewą dłoń i palcami dotykam swojego serdecznego palca, by faktycznie się przekonać, że nie ma tam obrączki. I nie chodzi tylko o kawałek metalu, bo nigdy założona obrączka mnie nie zaspokajała. Nie ma tej rzeczywistości, którą tak wymownie symbolizuje. I pewnie nigdy tej rzeczywistości nie będzie. Nigdy nie wyobrażałem sobie, jak to jest mieć żonę. Od dzieciństwa marzyłem o tym, żeby być celibatariuszem w kapłaństwie. Owszem, mówiłem, że chcę mieć żonę, dziewiątkie dzieci (jak mój pradziad). Ale nigdy tak naprawdę nie wyobrażałem sobie, jak to jest budzić się i zasypiać przy kobiecie, wracać do domu gdzie czeka na mnie, chcieć z nią spędzić swoje życie. Zawsze była wizja kapłaństwa, zakonu. Gdy minęła, jest wizja samotności, ewentualnie życia z przyjacielem. I tak widzę swoje szczęście. Ale gdy widzę obrączkę u faceta, czuję smutek. Tak jak czuję smutek, widząc ojca w sukni. Ale gdy zostaję sam , czuję głęboki smutek. Nie mogę zrozumieć, że przed chwilą byłem wśród ludzi, a teraz nie ma nikogo przy mnie w żaden sposób. Siedzę na przystanku. Wezwę imienia Jezus. I On jest przy mnie. Ale mnie nie przytuli. Będę dla Niego wyjątkowy, ale nie ten jedyny. Może Go nie doceniam. Pewnie Go nie doceniam. Ale nie potrafię. Może to brzmi jak brednie gościa, który wypił o jedno piwo za dużo. Ale czy ja właśnie taki nie jestem. Taki jak wtedy kiedy wypiję. Nie jest mi tak łatwo się upić. Ja cały czas skrywam się przed innymi. Nie pozwalam się pokazać innym. Co więcej, ukrywam się przed samym sobą. Ja sam nie wiem, kim ja jestem. Całe swoje życie spędzam z obcą sobie osobą. Co się dzieje, gdy wypiję? Przestaję się kontrolować, przestaję udawać. Pojawia się Lulek. Cały czas skryty, ale zaczyna się pokazywać. Dlatego nie jest łatwo mi się upić, bo to oznacza jakieś odsłonienie się. Kiedy pierwszy raz się schlałem? Na opłatku paschowym. Wielu mi to wypominało, ale zawsze się cieszyłem z tego spotkania. Miałem wtedy niespełna 19 lat. Ale pierwszy raz się odważyłem wypić więcej, bo czułem się bezpieczny. Zrobiłem coś, czego normalnie bym nie zrobił, bo bym się bał. Tam się czułem nienormalnie, bo czułem się bezpiecznie. Wiedziałem, że co nie zrobię, będzie dobrze. Bo są tam wspaniali chłopcy. I sobie pozwoliłem wypić. Nawet nie wiedziałem, że to tak na mnie zadziała.Czułem, że już wypiłem swoje, ale jednak wypiłem piwo do końca. Cały czas byłem wszystkiego świadom, ale już niekoniecznie umiałem się opanować czy w pewnym momencie poruszać się. Nigdy nie upiłem się przy byle kim. Byle kto mnie nie wydział nawet lekko wstawionego. Przy rodzinie, innych zawsze trzymałem umiar. Aż do podłogi upiłem się dwakroć. Ze dwa razy trochę przesadziłem. Przy każdym razie nawet była ta sama osoba, ale nie o nią chodziło, ale o całą grupę. Jest to piękny czas, gdy wreście mam odwagę być sobą. Oczywiście jednocześnie robię masę głupich, niepotrebnych rzeczy, za które mi wstyd i za które przepraszam (szczególnie pewnych Panów na P). Ale wreście odzywa się Lulek. Lulek, który chce się przytulić, ale normalnie nigdy o tym nie powie, tego nie zrobi. Dlatego wtedy tak ochoczo się przytula. O tym marzy, ale normalnie tego nie zrobi. A zazwyczaj nawet gdy ktoś go obejmie, to po ułamku chwili już puszcza Lulka, daje krok do tyłu. Dlatego, gdy mężczyzna go przytuli bez natychmiastowego odsunięcia się, już zawsze patrząc na niego, Lulek myśli o tym, czy i tym razem będzie mógł się przytulić. Chyba było tylko dwóch mężczyzn, którzy świadomie tak przytulili Lulka. Może z dwóch kolejnych by się znalazło, którym było blisko do tego. Zawsze, gdy Lulek widzi swojego duszpasterza, myśli o tym. Jest to mężczyzna, którego Lulek ceni najbardziej spośród wszystkich nieumarłych jezuitów i kapłanów. Nigdy o nim nie pomyślał w jakikolwiek sposób źle. Ów jezuita nie ukrywa, że potrzebuje przytulenia. Dwakroć uścisnął Lulka. Szczególnie Lulek pamięta, gdy Lulka przytulił na opłatku. Nie dość, że podziękował za to, to pozwolił był Lulkowi tak długo być w uścisku, jak tylko Lulek chciał. W sali pełnej osób. Z prawdziwej miłości i uczucia. Jak ojciec. Jak facet. Lulek lubi się wtedy też szturchać, przepychać. Czasem robi to i na trzeźwo. Ale mężniej poprzepycha się, oprze się o kogoś, popchnie. Pobić też by się pobił, ale nikt mu nie chce oddać - na trzeźwo też. Ale czy ktoś Lulka zna? Jak ma znać, skoro Lulek nic o sobie nie powie. Skoro samemu sobie o sobie nie powie. Czy ktoś wie, o czym Lulek marzy, by robić w życiu? Nikomu nie mówił. Nikomu nie mówił, że od lat, od podstawówki, jego marzeniem jest być ulicznym muzykiem. Wyjść na ulicę, usiąść pod kamienicą czy na rynku i grać na akordeonie. Grać dla przechodniów. Dla sobie znanych i nieznanych. Czy jest to marzenie realne czy nie. Ale jest. Ale Lulek nie powie. Boi się. Boi się, że zostanie wyśmiany, że zostanie ośmieszony, że sam się ośmieszy, że nikt nie zauważy, co powiedział, że zostanie opuszczony. Ale jak ma się nie bać, gdy nikt nigdy nie uważał jego zdania za ważne. Gdy pierwszy raz przeciwstawił się tacie, został zlany pasem, za drugim razem, a było to w gimnazjum, spędził godzinę w kącie, co było dlań upokarzające. Dlatego dla Lulka tak ważne jest, gdy ktoś pyta go o zdanie. Nie tak ot. Ale gdy naprawdę chce znać zdanie Lulka, pomimo że ma własne. Nikogo nie interesowało, że Lulek od przedszkola chciał się uczyć grać na jakimś instrumencie. Dziwnie się na niego patrzono, gdy się dzielił, że lubi słuchać muzyki poważnej, a w pozostałych gatunkach niezbyt się orientuje. Gdy śpiewał, mówiono by przestał. A nie wyobrażał sobie życia bez śpiewu - nie na scenie, ale na co dzień, sobie a muzą. Nic dziwnego, że po raz pierwszy zakochał się w chłopaku, który nie tylko pozwolił mu śpiewać i słuchał jego fałszów, ale razem z nim śpiewał. Dwóch 18latków przez kilka godzin wspólnie, pełną piersią, również przy otwartym oknie, śpiewało wkółko tę samą piosenkę:
„Czy normalna koza z bródką, może zostać prostytutką? Ależ owszem, czemu nie, kozie też należy się.
Cztery razy po dwa razy, osiem razy raz po raz. O północy ze dwa razy i nad ranem jeszcze raz.
Cztery razy po dwa razy, osiem razy raz po raz. O północy ze dwa razy i nad raznem jeszcze raz.”
I tak przez wszystkie zwrotki i znów od początku. W sumie o tym, co robili poprzedniej nocy i co zamierzali powtórzyć w następną. Lulek boi się. Boi się powiedzieć, że kogoś lubi, że ktoś jest dla niego ważny. Boi się powiedzieć, jak ważne jest dla niego, gdy ktoś się modli za niego. Nie tylko ze względu na moc modlitwy, ale dlatego, że to oznacza, że ktoś o Lulku myśli. Rzadko ktoś do Lulka napisze czy zadzwoni… A sam jest ciapa. Nie umie rozmawiać, wymyślać tematów, zrobić czegoś fajnego. Sam nie zadzwoni, nie umówi się z kimś. Tylko wobec kumpla ma tyle odwagi, by napisać, co by i w tym tygodniu się spotkać. Boi się powiedzieć, co sądzi. Nikomu nie powie, że nie ma szczęścia w miłości. Co prawda nigdy nie zakochał się w heteryku, ale zawsze byli to zajęci homo. I że ich tak kochał, że nigdy nie modlił się, aby mógł być z danym chłopakiem. Ale o to, by owy facet był jak najszczęśliwszy, nawet jeśli by to miało być u boku tamtego. „Gdybym miał gitarę, to bym na niej grał, Opowiedziałbym o tej miłości, którą przeżyłem sam, Opowiedziałbym o tej miłości, którą przeżyłem sam.
A wszystko te zielone oczy, gdybym ja je miał. Za te śliczne, zielone oczęta, serce duszę bym dał, Za te śliczne, zielone oczęta, serce, duszę bym dał.
Fajki a ja palę, wódkę też piję. Ale z żalu, żalu wielkiego, ledwo co żyję. Ale z żalu, żalu wielkiego, ledwo co żyję.
A wszystko te zielone oczy, gdybym ja je miał. Za te śliczne, zielone oczęta, serce, duszę bym dał, Za te śliczne, zielone oczęta, serce, duszę bym dał.
Ludzie mówią: „Głupiś. Po coś ty go chciał? Po coś to chłopię piękne, figlarne mocno pokochał. Po coś to chłopię piękne, figlarne mocno pokochał.”
A wszystkoo te zielone oczy, gdybym ja je miał. Za te śliczne, zielone oczęta, serce, duszę bym dał, Za te śliczne, zielone oczęta, serce duszę bym dał.”
„A czy zwykły, młody student, może raz w tygodniu z trudem? Och nie, och nie, och nie, nie, on w stołówce żywi się. Cztery razy po dwa razy, osiem razy raz po raz. O północy ze dwa razy i nad ranem jeszcze raz.”
_________________ Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie.
|