Osobiście w wysiłku fizycznym nie doszukiwałbym się niczego więcej niż ciekawej i zdrowej formy spędzania wolnego czasu, która w jakimś minimalnym stopniu pozwala poradzić sobie z napięciem. Ale to moje zdanie.
Dlaczego_ja, mówisz o całkowitym zapełnieniu planu dnia. Czy to naprawdę o to chodzi? Moim zdaniem to trochę ucieczka od problemu a nie jego rozwiązanie. Jeśli nie umiem sobie poradzić z napięciem, to mam pracować i ćwiczyć niemal do upadłego, a pozostały czas przesypiać? Po pierwsze, ja tak nie potrafię, a po drugie nie widzę w tym sensu. Sam piszesz, że starasz się nie brać urlopu, prawie całkowicie rezygnujesz z czasu wolnego. To jest dobre rozwiązanie na jakiś czas, sam tak kilka razy miałem. Ale to nie może być, według mnie, punktem docelowym. Oczywiście, nie jestem za tym, by nic nie robić i całymi godzinami patrzeć się w ścianę. Mam swoje zajęcia na uczelni i już po trochu te zawodowe, ale obok tego mam czas wolny, który poświęcam dla rodziny, znajomych, na rozwijanie innych swoich pasji niezwiązanych z zawodem. To jest ideał, przynajmniej w moim wyobrażeniu, który chciałbym osiągnąć, a który niestety, mimo licznych wysiłków, jest mi ciągle obcy.
Jeśli chodzi o przyjaźnie i szeroko rozumiane relacje z mężczyznami, to sam do końca nie wiem, jak to u mnie wygląda. Na pewno jest strasznie skomplikowane. Mam paru (dwóch czy trzech) bliższych znajomych, z którymi utrzymuję w miarę regularny kontakt. Co jakiś czas spotykamy się, wychodzimy razem na miasto czy gadamy na różne tematy. Mimo wszystko to mi jakoś nie wystarcza, nie czuję z nimi tej bliższej emocjonalnej więzi albo inaczej: czuję ją, ale nie jest ona dla mnie wystarczająco silna, by mogła mnie satysfakcjonować. Ciężko mi jest obiektywnie ocenić, na ile to moje mylne subiektywne odczucie a na ile prawda. Cały czas mam wrażenie, że do nich nie pasuję, że brakuje we mnie tej męskości, która stawiałaby mnie z nimi w jednym szeregu. To wychodzi nieraz przy rozmowie np mój brak typowo męskich zainteresowań typu sport, motoryzacja - chociaż to jeszcze jestem w stanie przełknąć. Gorzej bywa, gdy oni zwracają uwagę na jakąś dziewczynę, ja niby przytakuję, a w środku wyję z rozpaczy. Mam wrażenie, że mimo wszystko się nie rozumiemy i pozostanie tak na zawsze a nawet będzie coraz gorzej. Bo przecież oni z czasem pozakładają rodziny, będą ojcami a ja? O czym wtedy będę z nimi gadał? Te relacje jeszcze bardziej się rozlecą, bo jeszcze większa przepaść pojawi się między nami. Tak samo boję się, że coś podejrzewają. Zdaje sobie sprawę, że to jest chore rozumowanie, ale niestety tak czuję. Nic im nie mówiłem o sobie. Żeby zachować pozory zawsze podkreślałem, że jestem hetero, chociaż nie wyzywałem przy tym nas -homoseksualistów od najgorszych. Kumple też wiedzą, że jestem bardzo wierzący w przeciwieństwie do nich, którzy są daleko od Kościoła. Często się o to sprzeczamy, każdy przedstawia swoje racje, niekiedy nawet trochę z tego żartujemy, jak chcemy się zdystansować, ale zawsze robimy to w pełnym szacunku do siebie nawzajem. Znam też ich stosunek do homoseksualistów, który jest raczej pozytywny i zgodny z mainstream'owym poglądem. Czasem zastanawiam się, czy nie warto byłoby się ujawnić, powiedzieć wprost, chociaż tutaj pojawiają się poważne obawy.
Wiem, że tutaj znów wszystko sprowadza się do jednego, a mianowicie do orientacji i co za tym idzie wykrzywionego obrazu postrzegania przez nas innych mężczyzn. Zatem mimo wszystko czuję się na jakiś sposób samotny i głód bliskiej emocjonalnej więzi z facetem nie daje mi spokoju. To z kolei sprawia, że szukam tego uparcie i za wszelką cenę np. w kontakcie fizycznym, co jest oczywiście zgubne. Takie iluzoryczne krótkotrwałe spełnienie wydaje się jednak mi na razie wystarczać albo po prostu nie mam innej alternatywy albo pewnie jej nie dostrzegam i dlatego pozostaję przy takim stanie rzeczy. Innymi słowy: tonę.
|