Znaczy, te kontakty koleżeńskie zawsze były dobre, ale dużo było w tym mojego nie tyle udawania, co nie pokazywania samego siebie. Po prostu o większości rzeczach, które mną targały/targają, wole nie dzielić się praktycznie z nikim. Tak zawsze było. Zawsze też uchodziłem za wiecznego optymistę. Nie wiem jakim cudem ukryłem (może tak mi się tylko zdaje) swój ogromny pesymizm, brak wiary w siebie czy właśnie te problemy z akceptacją przez orientację. Tak zgadzam się, że każda historia jest inna. Każdy z nas może upatrywać gdzie indziej przyczyn dlaczego jest jaki jest. Ja ci powiem szczerze, że od dziecka, czułem się inny, ale na prawde chyba do perfekcji opanowałem kamuflaż. To raczej niedobrze. Teraz od jakiegoś czasu, gdy wszedłem (załóżmy) w świat dorosły, mam problemy z definiowaniem kim jestem, czy tym w środku czy tym, którego każdy mnie widzi.
Co do Twojej nadwrażliwości na polu przyjaźni, myślę, że w jakimś stopniu jesteśmy podobni. Głównie mam na myśli, ciągłe zabieganie o przyjaźń. To też determinowało mnie do tego, żeby przybierać różne maski. Oczywiście przybieranie masek, nie powodowało, że jestem nieszczery w przyjaźni. Zawsze chciałem być wszędzie, z każdym. Jeśli się dowiedziałem, że znajomi poszli gdzieś beze mnie, to przeżywałem dramat. Do dzisiaj tak jest. Teraz chyba nawet gorzej. Z tym, że teraz też jestem inny.
Nie wiem czy też coś takiego odczuwasz, ale ja mam wrażenie, że wszystko co mnie ogranicza to moja seksualność. Pomijam emocjonalność, która u mnie ma silne korzenie w artystycznej naturze, wiecznie romantycznej, dla której piękniejsze są filmy, baśnie i sny niż brutalna rzeczywistość. Po prostu czuje, że gdybym był „normalny”, to walczyłbym o wszystko w życiu, chociażby o głupie rozwijanie pasji, dbanie o kondycje, czy większa otwartość na ludzi. Właśnie z tym ostatnio mam problem. Gdyż staram się powoli zamykać na świat, ograniczać kontakty, żeby potem mniej bolało (?). Dlatego mogę stwierdzić, że z wiekiem jest gorzej, bo ostatnio zmieniłem „taktykę” i zamiast zabiegac o ludzi to wolę się odwracać.
Przyznam, że teraz miałem i mam dość trudny okres w zyciu. Mam wrażenie, że wszystko mi się posypało. Potrzebuję wsparcia jakiejś konkretnej osoby. To nie jest jednak tak, że ten chłopak o którym pisałem miałby być tylko takim lekarstwem. To właśnie po ostatnim spotkaniu z nim (nie sam na sam, tylko w gronie znajomych) zapoczątkowało, ten taki beznadziejny czas. Potem doszły duże problemy na studiach, które teraz się pogłębiły i problemy ze zdrowiem.
Co do miłość, czy jest prawidziwa czy nie. Wiem do czego zmierzasz. Sam byłem przekonany przez długi czas, że to zauroczenie. Nawet w tym czasie pojawiali się inni, którzy budzili we mnie silniejsze emocje, ale właśnie do nich trwało to maksymalnie miesiąc, a wobec tego o którym pisze nic się nie zmieniło. Ciężko jest zdefiniować miłość, o ile w ogóle się da. Homoseksualiści, myśle, że mają z tym jeszcze większy problem. Myślę, że każde zakochanie się, jest trochę egoistyczne, i tu nie ma różnicy z osobami hetero. Ja bym się nie zgodził z tą definicją miłości homoseksualnej z „Miłujcie Się!". To właśnie jest zauroczenie, fantazja, która może dotyczyć każdej orientacji. Różnicą jest tylko to, że faktycznie częściej urokom innych osób podpadają homoseksualiści.
Co do moich uczuć. To ja też, głównie mam mam wielu kolegów, głównie z nim zawsze spędzam czas, (co nie znaczy, że z dziewczynami nie) i do każdego z nich czuje po prostu koleżeństwo, braterstwo. Nigdy do żadnego z nich (a znamy się no od przedszkola) nie czułem innego rodzaju uczuć. Jedyną osobą, do której czułem/czuje coś innego niż, do reszty otaczających mnie w życiu, jest właśnie ten chłopak z liceum. Podkreślam, że czułem też zauroczenie do innych. Z nim jednak to trwa bardzo długo. Jak zawsze te uczucia były silnie spotęgowane, tak po tym ostatnim spotkaniu sięgnęły apogeum. Napisałem nawet list do niego, i trzy razy byłem pod jego domem. Jednak nie odważyłem się włożyć go do skrzynki. Za każdym razem, powodem tego był strach, że właśnie mogę mu jakoś zepsuć życie (ktoś inny to przeczyta) lub że on nic nie czuje.
Co do Twojego pytania czy on ma skłonności sami-wiemy-jakie. Nie wiem. Na prawde, już tyle razy nad tym rozmyślałem przez te wszystkie lata. Raz czułem że tak, raz że nie. Faktycznie jeśli chodzi o wygląd i wgl. sposób bycia, to myśle, że może być. No i tu jest właśnie clue sprawy. Ja nie chciałbym (ewentualnie) być z nim na siłe, to była by najgorsza rzecz. Nie chciałbym próbować na siłę. Problem tkwi w tym, że ja nie wiem. Nie umie znieść myśli, że on może czuć to samo, a nigdy nawet o tym nie porozmawiamy. Problem nie jest kluczowy w tym, że chce go tu i teraz, tylko problem tkwi, w tym, że ja nie wiem, czy on też coś do mnie takiego czuje.
Co do znajomości. W liceum byliśmy znajomymi, rozmawialiśmy. Nie raz mnie wkurzał, ale to co mnie w nim wkurzało, było czymś co nawet lubiłem. Chodzi mi o to, że chciałbym z nim chociaż o tym szczerze porozmawiać, albo przynajmniej, żeby nasze realcje teraz były częste, przyjacielskie. Jeżeli nie miłość, to przyjaźń, po prostu, żeby akurat ON był. Przy nikim nie czuje się, taki szczęśliwy.
Znowu się rozpisałem. Nie wiem nawet czy wszystkie zdania, sa poprawnie ułożone, bo pisze wszystko z takimi emocjami. Dziękuję Ci za odpowiedź
