Świetny wątek!
Querens, od dawna ostrzę sobie zęby na transmisje z Metropolitan. Jakiś czas temu była o tym mowa w radiowej Dwójce; rewelacyjna sprawa! Teatr Studio (zdaje się, że tam, między innymi, można poczuć się niemal jak przy Lincoln Center Plaza

) jest już w moich planach. A może zrobimy kiedyś grupowy nalot na TS?
Nie wiedziałem też, że wspaniały Mariusz Kwiecień jest ,,nasz''; dzięki za info. Nigdy nie wykształcił się u mnie w pełni gejdar; niestety.

Pozwolę sobie na kilka słów z moich ostatnich spektakli; jeden dramatyczny, jeden operowy.
Wybierałem się tym razem na coś zupełnie rozrywkowego w Teatrze Słowackiego, a że ,,Arszenik i stare koronki'' w reżyserii Lipińskiej jest pewniakiem, wybór był oczywisty. Tymczasem na interesujący mnie termin nie było już biletów, więc kryminał musi poczekać. Zrealizowałem zatem plan B i wypadło na ,,Karnawał, czyli pierwszą żonę Adama'' według Mrożka na tej samej scenie.
Zanim spektakl się rozpoczął, znowu się uśmiechnąłem na dobrze mi znany widok, który pewnie znacie: gej w teatrze w towarzystwie mamy. Nie czułem się więc sam. Zresztą, towarzystwo mam jest sprawdzone, nie ma nad czym się zastanawiać; nie zastanawiali się inni, nie zastanawiałem się i ja.

Sam spektakl na poziome treści nie może zawieść, zwłaszcza lubiących absurd Mrożka. W warstwie aktorstwa dość dobry, miejscami świetny. Zwróćcie uwagę na gestykulację Grzegorza Łukawskiego w roli Prometeusza!
Scenografia... tu sprawdziła się stylistyka kiczu: sztuczne palmy, plastikowe leżaki i przede wszystkim szmirowate kolory i stroje (poza piękną wieczorową suknią Ewy z burgundowego aksamitu - w tak ubranej kobiecie, w dodatki z burzą gęstych włosów, zakochałby się i gej, nawet taki jak ja - lubiący kolory zimne). W tej sztuce kicz jest na miejscu. Gorzej że estetyka kiczu stała się w teatrze niemal regułą, a ja chciałbym tu spotkać i piękno, i wykwint. Tak tego dziś w teatrze mało... A pamiętam jeszcze stosunkowo niedawne czasy, gdy scenografia, czy to bogata, czy oszczędna, była elegancka. Pamiętam też, tym razem tylko z relacji, jeden ze spektakli ze scenografią Xymeny Zaniewskiej - gdy podniosła się kurtyna, wszyscy oniemieli na chwilę, po czym (zanim jeszcze aktorzy weszli na scenę) zaczęto na stojąco oklaskiwać olśniewającą dekorację składającą się, między innymi z żywopłotów z żywych roślin! Niebywałe!
Wracając jednak do ,,Karnawału'', dobrym pomysłem było wprowadzenie elementów tanga. Nie uznałem tego wcale za zbytnią dosłowność (Mrożek), natomiast przedszkolna regulacja głośności muzyki, czasami jej ucinanie, sprawiało wrażenie amatorstwa. Szkoda.
Spektakl operowy tym razem też w Krakowie. ,,Miłość do trzech pomarańczy'' jest kąskiem nie tylko w Polsce. Gości na scenach operowych jednak rzadko. Wybór uznałem za idealny - baśniowy spektakl pachnący skórkami egzotycznych owoców w końcówce szarego i zimnego listopada. Mało tego - w same andrzejki!
Warstwa muzyczna bez zarzutu. Zresztą sama muzyka jest przepiękna, też... baśniowa. Bardzo dobre aktorstwo (świetna Magdalena Barylak w roli Fata Morgany). Scenografia i kostiumy z większym polotem niż w ,,Traviacie'' wystawianej na tej samej scenie - tam była kanapa z Ikei, kilka krzeseł (to już zaczyna być nudne), garnitury niczym nieforemne worki; wszystkie za duże - przypominały garnitury z ostatniej dekady PRL-u. W ,,Miłości'' oprawa plastyczna zrobiona z większą kulturą. Ta zresztą rodem z Włoch, autorem Luigi Scoglio.
Jeszcze słowo o zakończeniu. Zatriumfowali złoczyńcy - Leander i Klarysa, zaś Książę został kelnerem a Ninetta sprzątaczką. I wówczas widzowie zaczęli klaskać, a ja zacząłem w myśli gorąco protestować: ,,rety, nie klaszczcie, przecież to jeszcze nie koniec! Nie tak kończy się ta opera!'' Ale... to był koniec... Po powrocie do domu, sprawdziłem libretto. Jednak miałem rację - ,,Miłość do trzech pomarańczy'' kończy się szczęśliwie - Książę żeni się z Księżniczką Ninettą, intryganci zostają przepędzeni. Po co więc ten triumf zła w krakowskiej inscenizacji? Zacząłem szukać u źródła i jest: autor przedstawienia, Michał Znaniecki chciał ukazać „historię sponiewieranego i zniszczonego przez system samego Prokofiewa”. Zaśmiałem się gorzko nad takim zabiegiem i taką interpretacją. Naprawdę, brak słów!
Jeszcze łyżka dziegciu (do tej beczki jednak nie z samym miodem). Wielkim smutkiem napełnia mnie fakt, że moje ukochane miasto ma najszpetniejszy budynek operowy w Polsce. Jakby tego było mało, zatrudniono architekta wnętrz, którego wysłałbym na galery! Pamiętacie pewnie te wstrętne fotele w foyer, pasujące bardziej do poczekalni w podrzędnym dworcu, tandetne stoliczki, symboliczne przegrody zrobione z makaronowych firanek. Gdy byłem pierwszy raz w nowej Operze Krakowskiej, myślałem, że to tylko prowizorka. Tymczasem, o zgrozo!, to się nie zmienia! Il n'y a que le provisoire qui dure... Obawiam się jednak, że zostało to pomyślane na dekady...
By dowieść, że nie jestem wiecznym malkontentem, że jednak są realizacje, które uwielbiam, w dziale o zapamiętanych spektaklach napiszę o przedstawieniach, które zesłały na mnie katharsis
