Jeszcze do całkiem niedawna dość powszechnie uważano, że pogodzenie homoseksualnej orientacji z wiarą chrześcijańską jest niemożliwe. Szczególnie aktywne w propagowaniu takiego poglądu są niektóre mainstreamowe organizacje gejowskie (i dodają: oczywiście, żeby być szczęśliwym, gej musi zrezygnować z wiary).
Tymczasem, jak niektórzy z Was dobrze wiedzą, o czym mogłem się przekonać przeglądając forum, to nieprawda. Na świecie coraz liczniejsze są "coming outy" gejów, którzy wierzą, a często wstydzili się przyznać z jednej strony przed członkami swoich wspólnot religijnych, a z drugiej strony, przed innymi gejami. Być może dzisiaj trudniej przyznać się do wiary niż do bycia gejem (niedawno było na odwrót).
Podział na gejów - wrogów Kościoła i ateistów oraz osoby homoseksualne - wierzących, usychających, nieszczęśliwych, cierpiętników, przestaje chyba powoli obowiązywać.
W USA wyszła niedawno książka: "Does Jesus Really Love Me? A gay's christian pilgrimage in Search of God in America.", czyli "Czy Jezus naprawdę mnie kocha? Pielgrzymka gejowskiego chrześcijanina w poszukiwaniu Boga w Ameryce", autorstwa Jeffa Chu. (dla czytających po angielsku recenzję z NY Timese'a macie tutaj:
http://www.nytimes.com/2013/04/14/books ... gewanted=1)
Chu pochodzi z surowego kościoła baptystycznego, który mimo iż doświadczył wielu ran ze strony homofobicznych chrześcijan (w USA, zwłaszcza w kościołach protestanckich homofobia przybiera naprawdę dużo gorsze formy niż u nas; tam na wielu religijnych manifestacjach na sztandarach możemy przeczytać: "Bóg nienawidzi pedałów", itd.), to nie przestał wierzyć w Chrystusa. Choć żyje w związku z mężczyzną (który jest bodaj nawet jego mężem według stanowego prawa) i czasem zastanawia się, czy naprawdę może to być jego biletem prosto do piekła. Teraz przemierza kraj w poszukiwaniu wierzących homoseksualistów, których historie są kanwą tej książki.
Są więc w książce opowieści osób, które wybrały życie w czystości pojmowanej jako całkowita abstynencja seksualna: nigdy nie miały żadnych relacji miłosnych ani erotycznych z innymi przedstawicielami własnej płci, jak Kevin Olson, który określa się jako "homoseksualny, ale nie gej". Mówi, że "czasem czuje się oszukany, że nie będzie mógł doświadczyć w życiu wielu rzeczy, ale zaraz potem przypomina sobie, że to przecież nie o niego chodzi; że jako wierzący chrześcijanin, zdaje sobie sprawę, że to przecież nie jest wszystko, czym można żyć i że najlepsze dopiero przed nim". Olson ma za sobą próbę samobójczą w przeszłości i nieszczęśliwą, niezrealizowaną, platoniczną miłość do kolegi z pracy.
Wreszcie sporo jest przypadków, jak pisze autor recenzji, smutnych i ponurych. Niedoszli i doszli samobójcy, którzy znienawidzili siebie w wyniku notorycznych potępień, które na swój temat słyszeli. Ale jest też podobno sporo historii pogodnych i zabawnych, jak opowieść o chłopaku, który stwierdził, że jeżeli jest szansa, żeby mógł zakochać się w kobiecie, to tylko w Szwecji, bo Szwedki są najpiękniejszymi kobietami. Więc w wieku dwudziestu sześciu lat wyjechał do Szwecji i okazało się... że Szwedzi to również najprzystojniejsi faceci.
Autor recenzji również jest gejem, który do 15 roku życia nie opuścił ani jednej niedzielnej mszy, a teraz mówi o sobie, że jest "postkatolickim gejem" i swojej orientacji zawdzięcza odkrycie fałszu, który kryje się w religiach. Żyje teraz ze swoim mężem i kościoły omija szerokim łukiem. Ale pomimo to książkę ocenia bardzo dobrze i nieraz był tak wściekły czytając, że rzucał ją po pokoju. Skąd tyle emocji w "postkatolickim geju"? Czyżby stosowało się do niego porzekadło: "Raz katolik, na zawsze katolik..."?
W sumie ciekawostka, ale jak widać, jest nas na świecie dużo więcej i coraz otwarciej się o tym mówi.