Cytuj:
"Szczęścia się nie znajduje. Szczęście się generuje." IaanPO.
Na studia medyczne poszedłem by tym się zająć w życiu i miałem nadzieję, że będzie mnie ta profesja wystarczająco spełniać, dając poczucie szczęśliwego życia. Okazało się jednak inaczej, też dopadło mnie poczucie głębokiego nieszczęścia.
Czynnikiem spustowym było poczucie osamotnienia. W 2011 roku zdałem wszystkie egzaminy w sesji letniej (po 2-gim roku studiów) i okazało się, że nie mam z kim spędzić wolnego czasu wakacyjnego. I dotarło do mnie ostatecznie, że brakuje mi kolegi, a nie koleżanki. Oddałem swoje sprawy Bogu, co przyczyniło się do pogłębienia wiary i relacji z Nim, jak i zacząłem aktywnie działać. I z perspektywy czasu widzę, że Bóg wspierał mnie po swojemu w moich działaniach.
Okres I:
Nie chciałem wstępować na drogę gejowskiego życia, dlatego zacząłem wpierw pogłębiać relacje z kolegami wokół siebie - a to z liceum, ze studiów, z koncertu, potem zaczęli pojawiać się znajomi znajomych. Poznałem wtedy również wspaniałych ludzi wierzących, którzy pomogli mi w moim budowaniu wiary. Doznałem trochę szczęścia. I zakochałem się pierwszy raz, w koledze ze studiów, ale on był heteroseksualny i miał dziewczynę. Okazało się, że brakuje mi jednak kogoś takiego jak ja, przed kim bym się nie bał mojej orientacji, kto by mnie rozumiał, z kim bym mógł o tym pogadać. Smutek powrócił.
Okres II: Dalej nie chcąc wstępować na drogę gejowskiego życia pomyślałem sobie, że muszą być inne wierzące osoby o orientacji homoseksualnej, które uznają grzeszność "czynów homoseksualnych" i jednocześnie wiedzą, że sama skłonność nie jest jednoznaczna z popełnianiem grzechów, jak i nie jest zapewne czymś, czego da się pozbyć. Tak w 2013 roku wpisałem w wyszukiwarce frazę "chrześcijanie homoseksualni" i znalazłem forum i powiązane blogi. Poczytałem wpierw wpisy na forum, co już bardzo dużo mi dało, jeszcze bardziej wzmogło zrozumienie wiary konkretnie w mojej sytuacji. Zacząłem pisać, odpowiadały mi na posty realnie istniejące osoby, w tym na PW, potem kontakty przezinternetowe, ale poza forum (np. gg), więc poczułem się znowu trochę szczęśliwszy. Jednak nie znałem nikogo w realu, brakowało mi tego.
Okres III: Po ponad roku bytności na forum - w styczniu 2014 roku, spotkałem się z pierwszą osobą z forum i w ogóle z pierwszą osobą, gdzie obydwoje wiedzieliśmy o swojej orientacji. Od lutego 2014 roku zaczęliśmy regularnie chodzić na spotkania w II sobotę miesiąca, gdzie poznaliśmy kolejne osoby, nie byłem osamotniony mając zarówno heteroseksualnych jak i homoseksualnych przyjaciół, ale to jeszcze nie było to, brakowało mi kogoś indywidualnie bliskiego, bliższego od innych osób.
Okres IV: Było wtedy tak, że brałem pod uwagę, że może jednak dałoby się ułożyć życie z dziewczyną, wiec jak mnie koleżanka zaprosiła na randkę, poszedłem w to. I nasza bytność razem (została oficjalnie moją dziewczyną wiedząc o mojej orientacji - w lipcu 2014r.) dała mi znów większe poczucie szczęścia. Rozstaliśmy się jednak, w zgodzie (wrzesień 2014r.), stwierdzając, że jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi, ale to za mało by zostać w przyszłości małżeństwem, nie na tym to polega. I powrócił smutek związany z chęcią bycia z drugim chłopakiem bliżej w życiu niż jak ze zwykłym przyjacielem.
Okres V: W styczniu 2015 r. pojawił się kolega, który stał się dla mnie kimś bardzo ważnym. Dokonałem coming-outu przed rodzicami, jeździłem do niego. Relacja z nim dała mi dużo radości, ale i smutku. Chłopak był z problemami, a we mnie włączyła się chęć pomocy mu - na takim fundamencie nie da się nic zbudować. Sam zachowywał się tak border-line - to się otwierał na naszą relację, to się zamykał. Miałem nadzieję, że wyjdzie ze swoich problemów i będzie od tego momentu dobrze. Sytuacja jednak zaczęła rozwijać się w drugą stronę.
Okres VI: W okolicach lipca 2017 roku powrócił do mnie ten głęboki smutek osamotnienia z roku 2011, bo wiedziałem w jakim kierunku idzie ta relacja, że nie będziemy dla siebie osobami najważniejszymi w życiu. Chcąc coś zrobić, założyłem końcem lipca konto na portalu randkowym, a miałem nigdy tego nie zrobić... Napisałem tam jednak, że jestem wierzącym chrześcijaninem i nie chcę podejmować aktywności seksualnej w żadnej formie, tylko znaleźć kogoś by wspólnie ogarniać przestrzeń życiową. Pomyślałem sobie, że może ktoś się tym zainteresuje, napiszę mu o forum, nawet jakbym nie znalazł kogoś ukochanego, to i tak warto, jeżeli ktoś dzięki temu pójdzie drogą wiary. Na początku specjalnie nie nawiązałem tam z nikim kontaktu, ale też nikt nie napisał do mnie z negatywną opinią na temat tego co widniało w moi profilu, co mnie nawet ucieszyło. Jeden chłopak jedynie przestał się odzywać, jak po wymianie paru frazesów zapytałem, co to dla niego oznacza, że w sowim profilu zaznaczył, że jest wierzący - pewnie zdał sobie sprawę, że ja tak na poważnie. Dobiła mnie potem rozmowa, ostatnia rozmowa z wcześniej wspomnianym ukochanym kolegą, która zakończyła nasz kontakt. Odbyła się 16 sierpnia 2017 roku. Poczułem się, jakby moja egzystencja nie miała sensu, jakby moje starania nic nie znaczyły. Zacząłem się modlić tymi słowami - Boże, tyle zmieniłeś w moim życiu - mam przyjaciół, także takich jak ja, wymarzoną pracę (byłem wtedy już w trakcie specjalizacji, którą chciałem robić, a współpracownicy okazali się być wspaniali), rodzice na tyle ile potrafią mnie akceptują i rozumieją, jestem zdrowy, jak i rodzice, nie mamy problemów finansowych, a ja dalej jestem smutny! Zrób coś z tym! Bo jestem znowu zupełnie dysfunkcyjny. Nic mnie nie cieszy, nie mam zapału do życia, żyję z dnia na dzień bo trzeba. Spraw, by ta sytuacja, w której jestem mnie radowała, spełniała, albo niech pojawi się jednak odpowiednia dziewczyna,... albo chłopak. Nie proszę o to egoistycznie, by mnie było dobrze, ale nie potrafię dobrze służyć w pracy, w rodzinie, wśród znajomych, budować relacji z Tobą, będąc w takim stanie.
To co się stało zadziwiło mnie, nas, i zadziwiać będzie pewnie zawsze. 19 sierpnia (czyli po trzech dniach od opisanej rozmowy i modlitwy) odezwał się na portalu chłopak zainteresowany drogą, którą przedstawiłem. Po dosyć szybkim czasie usunęliśmy tam konta, a od 27 września zaczęliśmy budować tzw. biały związek. Stałem się przeszczęśliwy. Jednak mając już pewne doświadczenie, wiedziałem, że to zakochańcze zauroczenie nie będzie przecież trwało wiecznie, a nawet nie powinno. Pojawi się zwykłe życie, które też będzie dawać w kość.
Okres VII: Pojawiło się zwykłe życie, dające czasem w kość. Czasem mi się nie chce. Czasem nie umiem wstać rano do pracy i pouczyć się po powrocie. Czasem nie cieszy mnie jakieś zdarzenie, jak cieszyło za dziecka. Czasem nie mam cierpliwości do rodziców, współpracowników, przyjaciół, ukochanego przyjaciela. Czasem nie mam ochoty na modlitwę i czytanie Pisma Świętego. Czasem popełniam stare grzechy. A nieraz częściej niż czasem jest tak w moich emocjach, jakby nic się nie zmieniło od 2011 roku.
Konkluzja: Przytoczone słowa Iaana są bardzo ważne - generowanie szczęścia oznaczałoby dla mnie odpowiednie podejście do sprawy, to jak o szczęściu myślimy. Generalnie, to mój nastrój jest teraz nad kreską, jest pozytywny, ale są i jego wahania. Nie jest jednak tak jak kiedyś, gdy mój nastrój był generalnie pod kreską, byłem w ciągłym dołku, a czasem coś mnie uradowało. Jednakże codziennie muszę walczyć o to, by nie popaść w marazm, niesłuszny smutek, zniechęcenie, o co dalej jest bardzo łatwo, pomimo, że mam wszystko.
Po pierwsze to rozmawiamy własnie o ogólnym nastroju, nie o tym by chodzić ciągle z wielkim bananem na twarzy, ale ogólnie mieć pozytywny nastrój, a nie być w takim ciągłym dołku. Trzeba mieć świadomość, że wahania nastroju, różne smutki, stresy, będą zawsze.
W naszej sytuacji musimy siebie zaakceptować, bez tego nie ruszymy. Kochaj bliźniego swego jak siebie samego. Nie będziemy radośni nienawidząc siebie za to, jakimi jesteśmy.
I gdy zaakceptujemy to, czego zmienić się nie da, to nie jest nieodpowiednim by to szczęście poszukiwać, co dla mnie oznacza zmienianie tego, co zmienić się da. I Bóg w tym dopomoże, ale On zwykle daje nam możliwości, a działanie musimy podjąć my sami, zazwyczaj nic nie staje się samo z siebie. Trzeba też dobrze rozeznać, w którą stronę iść, aby nie popaść w większe nieszczęście.
Jezus mówił, modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie. Kluczowe dla mnie było, że chciałem poczuć się lepiej, aby lepiej działać dla innych, nie chciałem tego tylko dla samego siebie.
Bóg też działa w swoim czasie, musimy się czasem czegoś nauczyć, coś zrozumieć, czegoś zaznać, aby potem wejść na właściwy tor. Może czasem nam pozwolić zbłądzić, byśmy po opamiętaniu i powrocie, byli jeszcze bardziej z Nim zjednoczeni i lepiej odkryli nasza drogę.
Jednak ostatecznie, to żadna rzecz, człowiek, sytuacja nie da nam pełni szczęścia. Prawdziwe szczęście może nam dać tylko bliska relacja z Bogiem, która daje nam wolność od tego świata. I to jest niesamowicie trudne, na pewno dla mnie, aby jednocześnie starać się działać tu na ziemi jak najlepiej, a jednocześnie tym światem się nadmiernie nie zamartwiać, tym co mnie spotyka, dotyka, co jest trudne i czego nie rozumiem, co mi nie wyjdzie tak jak powinno, a chciałem przecież dobrze. Bo pełnia szczęścia będzie dopiero w zjednoczeniu z Bogiem w raju.
Myślę, że trwanie długie lata w smutku może spowodować, że nie będziemy potrafili się radować, gdy nawet już będzie w miarę dobrze, a to jest po prostu depresja. Warto pomyśleć wtedy o psychiatrze i/lub psychologu.