W zeszłym tygodniu odwiedził naszą wspólnotę znajomy, który na co dzień pracuje w Afryce jako Misjonarz. Nie widzieliśmy się sporo czasu. Przyjechał do nas z jednym ze swoich przełożonych. Zwiedzali nasz klasztor i chcieli też zobaczyć podziemną kaplicę. Jako, że zewnętrzna krata była już zamknięta, poszliśmy na skróty – schodami i korytarzem. Nagle uświadomiłem sobie, że od jakiegoś czasu przejście zostało przebudowane i mieści się tam teraz salka, w której przyjmuje nasz ksiądz egzorcysta. Musiałem im więc krótko zapowiedzieć, że czeka nas „bliskie spotkanie” z atrybutami jego posługi.
Chłopaki byli żywo zainteresowani nie tylko podziemną kaplicą, ale też salką, w której przyjmuje egzorcysta. Wskazałem więc na Pismo Święte, figurę Maryi, relikwiarze. Powiedziałem, że pomieszczenie zostało wyciszone, ma podwójne drzwi, dodatkową ścianę oraz dźwiękoszczelne okno. Za parawanem leżał duży materac oraz długi sznur – lina holownicza. Nie bardzo się jednak zdziwili... Ów przełożony powiedział, że w swojej diecezji pełni podobną funkcję – kapłana posługującego modlitwą o uwolnienie. Nie jest to co prawda misja egzorcysty, ale taka modlitwa jest ogromnie potrzebna na „czarnym lądzie”, gdzie świeżo nawróceni ludzie – odwracając się od źródeł zła – doświadczają nierzadko nękania, bezsenności, niepokoju, bezsilności wobec niewyjaśnionych zjawisk w ich okolicy. Oczywiście nie zawsze jest to opętanie, lecz częściej dręczenie.
Kłopot w tym, że ludzie, zamiast dostrzec wartość modlitwy i sakramentów, szybciej woleliby wszystko wytłumaczyć diabłem i zaraz zobaczyć kapłana, który silnym głosem i podniesioną ręką, w geście rozkazu, zwraca się do ścian w domu, krów na zagrodzie czy psa w budzie albo mebli, które same niby się przesuwają – ze słowami uroczystego, liturgicznego obrzędu. Sęk w tym, że z kolei wcale nie jest im tak spieszno, by samemu wyrzec się zła oraz jakiegokolwiek do niego przywiązania: przystąpić do szczerej spowiedzi, wyrzucić posiadane amulety czy talizmany, zaniechać odwiedzin u wróżek albo szamanów.
Ów afrykański kapłan opowiedział, że do pomocy w swojej posłudze założył świecką „grupę rozeznania” – ludzi ugruntowanych już w wierze, mocnych duchem, którzy gdy trzeba – udają się nawet do domu, gdzie „straszy”, by modlić się i poznać co tak naprawdę dzieje się w miejscu, które zostało uznane za nawiedzone. Owa grupa modlitewna nosi nazwę
„Fingers of Thomas” – „Palce Tomasza” i nawiązuje właśnie do Apostoła, który nie dowierzał zmartwychwstaniu Jezusa. Jednak owa wspólnota to nie zespół niedowiarków, lecz raczej ludzi, którzy proszą, by Bóg udzielił im łaski rozeznania i dał odpowiedź na trudną sytuację, z którą mieli się zmierzyć. Po takiej modlitwie, spotkaniu czy nawet nocowaniu w „podejrzanym domu” okazywało się często, że to, co wywołuje w ludziach strach czy niepokój, to nie wprost diabeł, który miałby zapanować nad danym miejscem, polem, zagrodą czy usidlić człowieka, ale brak pojednania, przebaczenia czy zewnętrzne słowa przekleństwa – wypowiedziane wprost, ale nigdy nie odwołane.
Historia z dzisiejszej Ewangelii oraz grupa
„Palce Tomasza” budzą mój uśmiech i refleksję. Przypominają też jedyne w moim życiu spotkanie z egzorcystą, sprzed półtora roku. Uśmiech – bo widzę, jak rozeznanie pomaga w szukaniu tego, co najprawdziwsze: intencje, pragnienia, oczekiwania, zwłaszcza w życiu osób doświadczających pragnień homoseksualnych. Oraz budzą refleksję – bo widzę, jak ważne jest, by mieć przy sobie kogoś doświadczonego, kto przyjrzy się mojej własnej sytuacji nieco z boku i potwierdzi ją, albo zaprzeczy – a jeśli nawet nie, to da konkretny impuls dla dalszego rozeznania, w prawdzie – zwłaszcza w życiu osób doświadczających pragnień homoseksualnych...
Po mojej wcześniejszej terapii, po 2 latach beznadziejnej depresji, po sesjach i spotkaniach indywidualnych, po chorobie i takim wycieńczeniu, które nie dawało siły żyć, po mętliku myśli, kołowrotku wspomnień, po niepokoju i kłopotach ze spaniem przyszedł wreszcie impuls na taką właśnie rozmowę. W spotkaniu z egzorcystą wróciliśmy do przykrego epizodu: do słów terapeuty, które osłabiły mnie na kolejne niespełna 2 tysiące dni (prawie 6 lat). Tamto niepozorne „ćwiczenie”, zabieg terapeutyczny, „próba” – powaliły mnie z nóg. Osłabienie przyszło przez pracę pamięci, gruby żal, olbrzymią nieufność, które były prostym następstwem słów przeklęcia terapeuty. Uwolnienie nastąpiło po modlitwie wyrzeczenia i „odwołania” tamtego zdarzenia oraz zawierzenia się mocy Boga... Ale nie był wtedy potrzebny żaden spektakularny ryt, litry wody święconej czy sznur do związywania mnie

ale potrzebna była pełna zaufania modlitwa. Wtedy też potwierdziło się od dawna noszone przeczucie w moim sercu, że powód był jakby poza mną; że z tego bólu i fatalnego splotu wydarzeń Bóg mnie kiedyś wyprowadzi... A może na moich dłoniach sam noszę
„Palce Tomasza” – które każą pytać i szukać, by prawdziwie odnaleźć samego Pana?... Bardzo proste i jasne były słowa Jezusa skierowane do Apostoła Niedowiarka: „Podnieś swój palec i włóż do mego boku”. Dla mnie, dzisiaj, są one raczej zachętą: poczekaj, sprawdź, rozeznaj. Poszukaj, przypatrz się, bądź cierpliwy.
«Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę» (J 20,25)
Grupa rozeznania
„Fingers of Thomas” – tam, w jednej z afrykańskich diecezji, wykonuje piękną pracę. Niesamowicie pomaga owemu kapłanowi w jego misyjnej posłudze. Jest pomocą w potwierdzeniu i rozeznaniu na to, że nie wszystko ma diabelski charakter. Jest okazją budzenia wiary i uczenia jej – zwłaszcza niedowiarków. Jest również świadectwem wobec ludzi – że zaufanie Bogu usuwa strach. Ale „Palce Tomasza” to błogosławiona praca – to symbol współpracy prawego, uczciwego rozumu z wiarą; to jakby symbol duchowych zmagań w rozeznaniu oraz symbol ludzkiego wysiłku – w zbliżaniu się ku Panu. A takie „zmęczenie” na pewno będzie przez Boga pobłogosławione!