Wstrząsnęły mną kiedyś słowa, że lepiej być ciepłym albo zimnym, ale nie obojętnym.
Ja cały czas się takim pośrednim właśnie czuję. I śniło mi się, że umarłem i poszedłem na sąd. Na środku piedestału stała Maria z koroną na głowie, a po jej bokach stali Jezus i Św. Piotr. I tak naradzają się, naradzają, i Maryja stwierdza, że nie wiedzą co ze mną zrobić, bo nie wiedzą jaki ja w końcu jestem i odsyłają mnie z powrotem abym się określił... No i się obudziłem wtedy.
Zdecydowanie nie odczułem tego snu jako natchnienia płynącego z Niebios, choćby dlatego, że nic się w tym śnie nie zgadzało - Maryja przeprowadzająca sąd i decydująca co ze mną będzie i ten pomysł z odesłaniem z powrotem do żywych
Zdecydowanie była to tylko projekcja mojej podświadomości.
Ale takie myśli często się u mnie pojawiają, głównie gdy kładę się spać z poczuciem bezradności i braku sił. Cały czas mam wrażenie, że robię wszystko po najmniejszej linii oporu, a trzeba by bardziej. Że powinienem to czy to zrobić lepiej, a zrobiłem jak zwykle. Niby nie zrobiłem nic złego, nie popełniłem grzechu ciężkiego, ale nie rozwinąłem talentów należycie. Mam ich cały czas tyle samo, nie wykorzystuję otrzymanych możliwości. A ile razy myślę, że miałem po prostu fuksa, że z czymś sobie poradziłem, bo jakby okoliczności wspomagające nie wystąpiły, to bym nie podołał.
I tak sobie myślę wtedy przed zaśnięciem, że jakbym właśnie teraz umarł, to bym nie miał co Jezusowi powiedzieć - bo ani mi klękać, płakać i błagać o wybaczenie, ani mi mieć nadzieję otrzymania pochwały za to czego w życiu dokonałem. Tak się czuję, jakby to było zupełnie obojętne, czy ja tu jestem, czy mnie nie ma. Jakbym miał ulec anihilacji i nikt by nie zauważył, że kogoś brakuje...
Studiuję medycynę (pozdro dla dr.J.Inspe
). Te studia angażują bardzo dużą ilość moich sił psychicznych, fizycznych i czasu. Nie jestem w stanie ani w pełni zająć się studiowaniem, ani też już teraz pomocą drugiemu człowiekowi, skoro nawet rodzicom, z którymi mieszkam, nie potrafię być należytym wsparciem. Z psem na spacer nie chodzę tylko do ogrodu wypuszczam, czasem nawet zębów mi się nie chce umyć, a co dopiero wysilić się na jakieś konkretne działania.
Mama każe powiedzmy pozmywać. No ale mam dużo nauki no i nie zrobię tego. I usłyszę, że jestem niedołęgą życiowym i że w życiu sobie nie poradzę, bo ludzie mają żony, dzieci, ciężką pracę i dają radę. I najlepiej, żebym się nie żenił, bo ta baba nie będzie miała ze mnie żadnego pożytku (tu akurat mama nie wie ile ma w tym racji, hehe). A jak mnie to irytuje, że dla niej takie rzeczy jak sprzątanie bywają jakby wręcz istotą życia. A to przecież marność nad marnościami... No i porobię coś w domu, w ramach przerwy od nauki, mama zadowolona, a ja nie, bo to przecież nieistotne pierdoły są. A może lepiej było zrobić drzemkę i zregenerować siły do nauki. I ani się nie pouczę jakby należało, ani w domu nic nie zrobię. Wszystko na pół gwizdka bo sił i czasu ciągle brak. Tak jakoś wszystko nijako...
Bo co ja teraz sobą reprezentuję? Całe życie się uczę i uczę, a nic na razie z tego nie ma. Umrę dziś i co powiem? Że umiem narysować Cykl Krebsa? Zupełnie nie mam poczucia, że robię coś istotnego w życiu. Nie czuję tej perspektywy bycia lekarzem i niesienia pomocy. Bo kiedy to będzie? Za 5, 10 lat, zanim jeszcze specjalizacja, i skończy się ten etap nauczania na rzecz wykorzystywania wiedzy w praktyce? A jak umrę dziś, a nie za 60 lat?
Nie chodzi mi o to, że chcę koniecznie dokonać jakiejś wielkiej rzeczy i to natychmiast. Wiadomo, że najważniejsze są zwykłe, drobne, codzienne sprawy. I ja nie umiem odnaleźć się w tej zwykłej codzienności, żyć tak, aby mieć poczucie, że dobrze ją wypełniam. Jak w tekście COMY "Trudno to zrozumieć lecz nic nie daje siły by żyć".
I mam straszne poczucie, że to się nie zmieni. Że nie przybędzie mi już sił aby żyć bardziej. Czas przelatuje mi przez palce, życie płynie i nic się nie zmienia, a ja tylko czekam i czekam na coś, co się wydarzy, co doda mi sił i sensu, a to się nie dzieje.
I mogę umrzeć w każdej chwili, a ja czekam...
P.S. Strasznie to chyba nieskładne... I po co ja to w ogóle pisałem...