Uśmiecham się kątem ust... W mojej rodzinie nigdy wcześniej nie było samochodu, aż do czasu, gdy z bratem "wyszliśmy" z domu. Wtedy tato mógł nieco odłożyć na auto - najpierw maluch... Więc i mnie prawdo jazdy - aż do święcen kapłańskich - potrzebne nie było. To się zmieniło na diakonacie, na ostatnim roku przed święceniami kapłańskimi. Konieczny był kurs, konieczne egzaminy, jazdy po mieście, i po zatoczkach, po rondach i po "fajkach" itd. Sam egzamin był zaskakujący. Koniec lutego, srogi śnieg, godzina 7.30 rano. Na sali, na testach, tylko 6 osób. Dwie dziewczyny, dwóch chłopaków i... dwóch kleryków: w koloratkach! (napisałem tak, jakby klerycy byli kims innym niż faceci, hehe)... Srogi egzaminator. Jeszcze przed testami zjechał jednego z gości, że nawet swojego peselu nie zna (tamten zaczął numer od literek czytać...). Dwóch chłopaków na sali oblewa testy... Dwie dziewczyny nie zdały na placu... Tylko dwóch kleryków wyrusza na miasto... Jadę jako drugi. Czekam przed budynkiem. Pierwszy kleryk wraca po 8 minutach. Myślę sobie: "nie zdał!" - kurde, co dalej?... Wsiadam teraz ja. Przestraszony... Egzaminator rozluźnia atmosferę. "Gadka-szmatka" się rozkręca - nie było wtedy jeszcze kamer i rejestracji jazdy... Facet kręci jak najęty. Rozmawia ze mną - ja dalej przestraszony (jego bezpośrednioscią - a w międzyczasie podaje mi wskazówki do jazdy: i sam mi włącza światła, podpowiada, mówi co, gdzie teraz - zapisałem to wszytsko poniżej - chyba uda się złapać klimat tego, co się wtedy wydarzyło w aucie, między nami...
- I co, to prawda, że ksiądz nie do końca jest jeszcze księdzem? SKRĘCAMY W LEWO... W LEWOOO... To ciekawe, ile to trwa, chyba długo, co?... POWOLI PROSZĘ, BO ŚLISKO... Ja bym chyba tyle nie wytrzymał... Tyle nauki... I jak tam księdzu było? TERAZ KIERUNKOWSKAZ - O TUTAJ, TAK, ŁADNIE... POWOLI, BARDZO ŚLISKO DZISIAJ... - Ja też uczyłem księży jeździć, to fajne chłopaki są, i takie pojętne... TERAZ WYCOFUJEMY... WSTECZNY... ALE GDZIE?... GDZIE???... TRZEBA SIE OBEJRZEĆ DO TYŁU!! (łapie mnie za kolano, i za prawe udo, ciągnie moją nogę w swoją stronę, chwyta mnie za biodro) - ALE TUTAJ PUPĘ TRZEBA ODWRÓCIĆ - W PRAWO - I DO TYŁU TERAZ POPATRZEĆ - BO TAM JAKIEŚ MAŁE DZIECKO MOŻE SIĘ ZNALEŹĆ I NAM WPADNIE POD KOŁA... (szok, cały spięty jestem!) - A ja byłem kiedyś ministrantem, ale to dawno było, zanim do Partii się nie zapisałem... MUSIMY UWAŻAĆ, ŻEBY AUTO NIE WPADŁO W POŚLIZG... I po łacinie się uczyliśmy śpiewać, to były czasy... I KIERUNKOWSKAZ TERAZ - TAK, ŁADNIE, JEDZIEMY DALEJ... (gadka dalej trwa, ujechaliśmy jakieś 500 m, prędkością 35 km/h, dojeżdżamy do ronda, a facet się rozmyśla) OJ, DZISIAJ TO NIE POGODA NA JAZDE, WRACAMY DO BAZY, SZKODA CZASU
I tak to zdałem egzamin, z przekonaniem że facet tez jest homo, i wystartował do kleryka... Potem się okazało, że to największa kosa w całym ośrodku, dawny komunista, a tak mu serce zmiekło w aucie... I ten gest, i te wskazówki, i to "obracanie pupy" - zostanie mi na długo to wspomnienie... Dzisiaj parskałbym wniebogłosy, ale wtedy byłem megaprzestraszony...
|